Tragarze. Pod moją stałą obserwacją. Idę za nimi zabezpieczając ślady. Tropiąc ich długie zaszyfrowane palce. Śmiertelne wełniane płaszcze z metalowymi guzikami nadawczo-odbiorczymi.
Wchłaniam ich bezdomny aromat. Podziwiam nałóg dźwigania.
Przechodzą właśnie na drugą stronę mojej pięćdziesiątki piątki.
Czasem przystają pod prąd.
Nie słyszą nawet zachrypniętego wiersza wydobywającego się z megafonu walizki.
Dźwigamy. A ta kobieta ciągle nas obserwuje. Chodzi za nami krok w krok. Mokrą ścierką niepamięci wyciera za nami wszystkie ślady. Bezustannie patrzy nam na ręce. Świadomie czy nie, ale jednak okrywa nas wcale nieobojętnym wzrokiem, jak grubym wojłokiem, uniemożliwiając porozumienie.
Obwąchuje nas podejrzliwie. Wiem - bezpodmiotowy zapach może drażnić. Podniecać? Przez opuszczone powieki podziwia nasze torsy.
Nie wiem, nie jestem pewien - czy ona ma świadomość, że od pierwszego dnia dźwigamy w czasie i przestrzeni wspomnienia i myśli?
Nie wolno nam przystanąć, krok za krokiem idziemy, pod prąd.
Nie słuchamy jej zachrypniętych wierszy kiedy odwraca się plecami, pakuje walizki i odchodzi.
Inny punkt widzenia
…………………………………….. Debiut
Josif Brodski
Gdy już po wszystkich była egzaminach,
wspomniała mu, że mógłby wpaść wieczorem.
Była sobota i ciasno tkwił korek
w szyjce butelki czerwonego wina.
Deszcz padał, kiedy wstał niedzielny ranek
i gość na palcach przez skrzypiący parkiet
przepłynąwszy, cicho ściągnął marynarkę
z gwoździa wbitego chybotliwie w ścianę.
Wzięła ze stołu szklankę i przełknęła
resztkę herbaty wystygłą i burą.
Mieszkanie spało, świtała niedziela,
leżała w wannie czując całą skórą
dno obłuszczone. Wcześnie jeszcze było,
pachnąca mydłem pustka nieodparta
pełzła w nią poprzez jeszcze jeden wyłom,
co się otwierał na poznanie świata.
Palce, którymi przymykał drzwi sieni
były - aż wzdrygnął się - czymś zabrudzone.
Kiedy dłoń chował w kieszeń, parę monet -
reszta za wino - brzęknęła w kieszeni.
Aleja pusta była, chodnik przemókł
od wody z rynien dzwoniących o ścianę.
Przypomniał sobie gwóźdź i tynk spękany
i z opuchniętych warg, nie wiedzieć czemu,
wyrwał się brzydki wyraz. Patrząc w pusty
świt poczerwieniał postępkiem głupawym
własnych ust. Tak się sam zdziwił, że wrósłby
w grunt, gdyby właśnie tramwaj się nie zjawił.
Później w pokoju swym składał wzdłuż kantów
spodnie, nie patrząc na trącący potem klucz
pasujący do tak wielu zamków,
a tak wstrząśnięty swym pierwszym obrotem.
……………………………………………………..
Debiutantka
Wiesław falko Fałkowski
Byłam już po wszystkich egzaminach.
Bzy upojnie pachniały za oknem,
a on miał czystą, białą koszulę
i w kant wyprasowane, granatowe spodnie.
Sobota była, więc go poprosiłam,
by wpadł do mnie o wpół do ósmej.
Przyniósł czerwone wino,
pąsową różę i czarną, gruzińską herbatę.
Ptaki śpiewały w deszczowy poranek,
gdy cicho zbierał się mój kochanek
by odejść. Zaskrzypiał parkiet,
gwóźdź chybotliwy wypadł ze ściany,
gdy zdjął z niego marynarkę w kratę.
Wypiłam łyk zimnej herbaty,
na dnie butelki była resztka wina.
Weszłam do wanny -
zmyłam z ciała dziwny zapach,
a woda w wannie się zaróżowiła.
Może ze wstydu, że tak otwarcie
mu się oddałam.
Potem, aż do popołudnia,
leżałam naga na białej pościeli.
Delikatnie piekły mnie nabrzmiałe wargi,
rozpamiętywałam pocałunki.
Znalazłam klucz do mojej szuflady.
Wieczorem, dopiłam z butelki resztkę wina;
pomyślałam, że jestem już po wszystkich egzaminach.
Nie kłamię, nie jestem filozofem do Josifa Brodskiego
Skłamałeś poeto.
Stałeś się filozofem. Jesteś filozofem. Będziesz filozofem. Choć mówiłeś krócej wierszem, niż inni w długich filozoficznych traktatach. Powiedziałeś to samo.
Ile w twojej ludzkiej istocie,
w duszy, umyśle i ciele
znajdę cząstek Sokratesa,
Platona czy Arystotelesa?
Czy słowa mogą ciąć
ostrzej niż nóż rzeźnika
mięśnie, stawy i szpik
i duszę rozdzielić od ducha?
Czy starczy rozsądku,
by oswoić dzikość serca i emocje?
A może dusza jest formą cielesną,
której esencją jest pisanie wierszy,
tak jak esencją noża
rzuconego w wodę
jest tonąć ostrzem w dół?
Twoje Rosja dzisiaj inna.
To nie jest już metafizyczny świat Lwa Szestowa,
nie ma już przekornej Cwietajewej,
rosyjskiej dyszy srebrnego wieku - Achmatowej,
nie ma Dostojewskiego.
Na Kremlu - politycy jak wydmuszki.
W sercach - polityka i pieniądze.
Na scenach - polityka i seks.
W gazetach - polityka, gwałt i przemoc.
Rosyjska dusza umiera?
W wyznawanych ostatnio powszechnie
popularnych religiach,
za grosz nie ma mistycyzmu.
Międzyludzki, pozazmysłowy,
bezpośredni kontakt
został zastąpiony
propagandowym bełkotem.
Zaciągnąłeś za sobą zasłony -
za każdym swoim dniem,
każąc czekać, kiedy zniknie
z życia i z pamięci polityka,
ze wszystkimi jej atrybutami.
Powiesz nam coś jeszcze poeto?
Jaką odkryjesz tajemnicę o sobie,
o świecie, o duszy, o Rosji,
gdy pozostaną tylko “same trudne dni”?
I poezja?
I metafizyka?*
*) na opracowanie swego zautoryzowanego życiorysu poeta nałożył weto do 2071 roku
Wiesław falko Fałkowski, 2016
W tym utworze wykorzystałem fragmenty swoich wcześniejszych wierszy: “Ile duszy w moim ciele?” oraz “Imaginacja” opublikowanych na: http://falkografiowanie.blogspot.com/
pomiędzy pierwszym a ostatnim dniem
między wypowiedzianym kiedyś słowem
a mgnieniem tęsknej myśli co będzie dalej
wychodzą
ich cienie są coraz dłuższe na ścianie
gdy muszą iść z domu w podróż daleką
szumu drzew nie usłyszą nad ranem
śpiewa ptak zbudzony rychłym światłem
podrywa się zmęczony zbyt długim snem
jak w dzień powszedni
tak i w niedzielę
być może powrócą dokończyć
mgnieniem jasnej myśli przywołany dzień
tak dobrze zapowiadające się życie
ugotować strawę na fajerkach
namalować obraz napisać wiersz
a kiedy słowik po zmierzchu
zagłuszy trelem ciche bicie dwojga serc
zgaszą światło
a ich cienie -
czemu tak chętnie uciekają
gdy gaśnie światło?
“Nie trzeba bać się wielkości. Niektórzy wielcy się rodzą, inni dopiero potem rosną a jeszcze inni umierają mali.”
Jest taki peron,
z którego pociągi odjeżdżają
tylko w jednym kierunku.
Są wielcy, których trzyma wśród nas twórczy temperament,
Ci, którzy nie boją się nadal robić filmów,
Ci, którzy działają nie z zimnej kalkulacji, ale z głębokiej potrzeby,
Ci, którzy tworzą sztukę całym swoim sercem,
dla swojej publiczności.
Oni niech na peronie staną jak najpóźniej.
Niech nie wskakują do odjeżdżających pociągów.
Pod własnym imieniem niech mówią własne słowa.
Nieważne - efektowne sceny czy epizody zaledwie -
widzowie jeszcze nie wyszli z kina i wchodzą wciąż nowi,
ciekawi jaka w obrazach zaklęta jest anegdota,
jakie w obrazach zapisane jest przesłanie, mądrość i nauka.
Jeszcze widzowie nie wyszli z teatru,
jeszcze widzowie nie wyszli z kina -
nie wszystko jest na sprzedaż.
Wiesław falko Fałkowski, październik 2016 cytat z wiesza: Być jak Hemingway, falko
Czcigodni moi Wszyscy Święci,
gdy napiszę ten list -
wyślę pocztą w zaklejonej kopercie,
wiem, że e-maile rzadko czytacie.
Szanuję to Wasze przyzwyczajenie
do tradycyjnej sztuki pisania listów.
Niektórzy mówią, że epistolografia to przeżytek
z dalekiej przeszłości.
Ja tak nie uważam.
Po tym dość przydługim wstępie,
w kolejnych słowach mojego listu
pragnę poinformować Was,
że jestem zdrowy
na ciele i umyśle.
Chcę Wam bardzo podziękować za opiekę
oraz duchowe wsparcie.
Szczególnie podziękować pragnę Gezelinowi
za długie i szczęśliwe dzieciństwo.
Dzięki Tobie, mój drogi,
piaskownica mojego dzieciństwa
wciąż pełna jest miłych wspomnień,
a nie snów jak z koszmarów.
Chociaż dzieciństwo minęło,
wiem, mój drogi Rafale Archaniele,
że to dzięki Twojemu patronatowi
mogę ciągle bezpiecznie pielgrzymować,
wędrować do miejsc utraconych,
myślą powracać do lat dziecięcych,
szalonych chwil młodzieńczych,
dojrzałych lat męskich.
Mój Rafale, bardzo Ci dziękuję
za moje bezpieczne żeglowanie
wśród mielizn ludzkiej nikczemności,
między ostrymi skałami ludzkiej głupoty.
Tobie, mój przyjacielu Antoni,
patronie rzeczy zagubionych,
dziękuję po wielokroć,
że pozwalasz odszukać
zapisane tak dawno
na twardym dysku mojego umysłu
utracone, jak mi się zdawało,
wspomnienia upojnych nocy,
rozkosznych poranków,
błogich chwil
w ramionach ukochanej.
Dyzmo - patronie złodziei,
Tobie dzięki serdeczne,
że dajesz radość, zdrowie i szczęście
tej zalotnej złodziejce,
która kiedyś kradła mi bezczelnie
namiętne pocałunki,
potem skradła mi na zawsze serce.
Brunonie Święty, od obłąkanych,
Ty wiesz to przecież -
pisać nie muszę,
jak bardzo wdzięczny jestem
za opiekę, kiedy traciłem zmysły
z rozpaczy po utracie kochanego syna.
Dziękuję, że nie oszalałem.
Także Tobie dziękuję,
czcigodny Szymonie,
że skutecznie mnie chroniłeś
od beznadziejnych przypadków,
wiedząc zapewne,
że takie przypadki lgną do mnie
jak kot do ciepłej pościeli.
Droga moja Filomeno,
na koniec Ciebie jeszcze proszę -
kiedy nadejdzie mój czas,
niech śmierć nadchodząca
zbytnio nie zwleka;
nadejść przecież musi
i niech wtedy będzie spokojna,
jasna i szczęśliwa.
Jeszcze do Ciebie słowo -
Grzegorzu z Nazjanzu,
coś mi najmilszy z miłych,
jedyny wśród świętych opiekunie poetów,
(bo patronów grabarzy, jak wiemy, jest wielu) -
dziękuję Ci za lekkie pióro, którym mnie obdarowałeś.
Tymczasem list już kończę,
wszystkich serdecznie pozdrawiam
z nadzieją i wiarą - Wasz oddany Falko.
Wiesław falko Fałkowski, 2016
poezja-sztuka.com Dzisiaj tu pięknie, niebo nie płacze... Wiersze na Święto Zmarłych. Antologia pod redakcją Ryszarda Mierzejewskiego (w przygotowaniu)