Pyta pan, dlaczego śpię z otwartymi oczami? Bo widzi pan, ja od zawsze bałam się ciemności. A jak zamknie się oczy to otacza nas wtedy ciemność, prawda?. Ze strachu zaczęłam kiedyś zasypiać z otwartymi oczami i tak zostało do teraz.
Są różne ciemności.
Chwilowa ociemniałość, to wtedy jak zamyka się oczy i jeszcze przez kilka sekund majaczą nam pod powiekami kształty widzianych w ostatnim spojrzeniu przedmiotów, kształtów. W takiej ciemności świat pozostaje jeszcze na kilka chwil kolorowy, ale już gdzieś tam z boku ukrywają się i czają nasze demony. Tak jak u kogoś, kto nagle oślepnie. Wyobrażenia o przedmiotach, kształtach, kolorach, twarzach, perspektywie pozostają gdzieś pod powiekami, a może w umyśle i pojawiają się w tej ociemniałej ciemności, chociaż już nigdy nie ma pewności, że są takie jak to, co nas otacza. Już nie pasują. Są wytworem wyobraźni i strzępami pamięci o otaczającym nas świecie.
Dlatego kiedy myłam, jako dziewczynka twarz w łazience stojąc przed lustrem, tylko na ułamek sekundy zamykałam oczy. Wycierałam jak najszybciej twarz ręcznikiem i z ulgą spoglądałam w lustro. Widziałam swoją przerażoną buzię i próbowałam się uśmiechnąć, mając nadzieję, że uśmiech przegoni strach i świat będzie dalej kolorowy.
Jest też ciemność nieprzenikniona.
Były takie miejsca, gdzie, choć nie wiem jak szeroko otwierałam oczy, to nie widziałam końca własnego nosa. Wtedy demony miały ucztowanie. Karmiły się moim strachem. Straszna taka ciemność.
Taka właśnie wypełniała mały pokoik w domu moich rodziców. Nie bałam się kłaść spać w tym pokoiku dopóki paliło się światło. Byłam spokojna i zadowolona z siebie, że kolejny dzień minął szczęśliwie. Ale kiedy mama gasiła mi światło, to płakałam, bo śmiertelnie bałam się zostać sama w ciemności.
Gasło światło i wieś zaczynała zasypiać. Pojawiały się lęki. Biegły w moją stronę zewsząd. Czaiły się w ciemności i były tym straszniejsze, im szybciej milkły odgłosy dnia.
A czy wie pan jak zasypia wieś?
Najpierw idą spać kury. Przestają krzątać się po podwórku, przestają drapać pazurami ziemię wokół siebie i wydziobywać tłuste larwy owadów i nasiona roślin. Powoli wchodzą do kurnika, siadają na grzędzie, zamykają oczy i zasypiają. Kiedy zmierzch złapie je przedwcześnie przed kurnikiem stają się bezradne i ślepe. Głowę wtulają w tułów, podwijają skrzydła, siadają tam gdzie stały i jakby sparaliżowane tkwią beznadziejnie czekając światła.
Potem przestają chrząkać świnie. Znajdują sobie kawałek suchego, czystego posłania w chlewku i zasypiają kładąc się na boku. Przez sen czasami jękną sobie, chrząkną albo kwikną, może na wspomnienie smakowitego ziemniaka znalezionego w korycie po wieczornym obrządku.
Potem cichym pomrukiem i brzękiem łańcuchów obwieszczają swoją senność krowy.
Zdawać by się mogło, że ostatnie milkną psy zmęczone ujadaniem na wszystko, co ośmieliło się znaleźć w zasięgu ich wzroku, słuchu i węchu i nie zostało rozpoznane jako swojskie, bezpieczne.
Na koniec, kiedy już cała wieś śpi i zapadnie całkowita cisza usłyszeć jeszcze można szmer myszy biegnącej po drewnianej podłodze strychu.
W tej nieprzeniknionej ciszy i ciemności zaczynał ogarniać mnie strach.
Kiedy zostawałam już zupełnie sama to okrywałam się starannie kołdrą i starałam się zasnąć nie zamykając oczu. Strach mnie paraliżował. Kiedy zaczynałam wreszcie spać, a przynajmniej tak mi się wydawało, to „coś” mnie dotykało. Śmiertelnie przerażona nie mogłam się poruszyć. Dotknięte miejsce na mojej skórze, do rana wydawało mi się śliskie i wilgotne.
Najgorzej było, kiedy musiałam iść w nocy do łazienki. Trzeba było wyjść spod kołdry, wystawić nogi, poszukać po omacku kapci, a przecież coś tam pod łóżkiem się czaiło! Zapalałam po drodze wszystkie możliwe do zapalenia światła, a kiedy wracałam już ich nie gasiłam. Paliły się do rana.
A wie pan, że dopiero niedawno zrozumiałam, że lęk ciemności, to strach przed śmiercią, która postanowiła swoją nieuchronność przypominać mi wilgotnym dotykiem.
Kiedy to zrozumiałam przestałam się bać. Bo śmierć, proszę pana, wszystko zło, co dla mnie miała, już mi zrobiła i już ani mnie dotknie, ani pocałuje, ani przestraszy.
Teraz, kiedy zasypiam mając z przyzwyczajenia otwarte oczy, nawet w najbardziej nieprzeniknionej ciemności, nawet w najbardziej wyobcowanej samotności nie boję się nic a nic. I myślę: nie budźcie mnie.
Nokturny Chopina próbowano początkowo spolszczyć i nazywać nocnikami. To co napisałeś brzmi jak nokturn a może nawet nocnik. Musiałeś to usłyszeć i widzieć.
OdpowiedzUsuń