Wiesław falko Fałkowski |
Czwarty
opowieść o czwartym królu
Wzdłuż brzegu morza wzburzonego wieją wiatry.
Od wieków morze na plażę wyrzuca kamienie, muszle
i resztki myśli, ani przez bogów, ani przez ludzi nie wymyślone,
o sensie istnienia i braku sensu, o królach, którzy narodzić się powinni.
Ruszyć samotnie brzegiem spienionego morza nadszedł wreszcie czas.
Trzej perscy magowie, uczeni w astrologii: Baltazar, Kasper i Melchior
z miasta Sevah, dawno już poszli śladem gwiazdy zaciekawieni
wydarzeniem przepowiadanym, oczekiwanym, zwiastowanym,
co się na ziemiach króla Heroda wydarzyć powinno?
Ja, Dariusz, ufam im, i ruszam na spotkanie.
Już od wieku wieków na niebie znaków nie było.
Niezwykła gwiazda na zachodnim niebie, nie każdy ją widział.
Ja jednak, dając wiarę magom i ludzkim pragnieniom,
sam na skraj świata, tam gdzie błyska gwiazda oczekiwana,
powoływana wielokroć - na wezwanie idę.
Będąc roztropnym, ufając przeznaczeniu, zabrałem,
tak na wszelki wypadek, trzy ogromne perły z dna morskiego:
niebieską, czarną i różową w darze dla nowo narodzonego.
I jak rozsądek każe wziąłem też na drogę daktyle i figi,
rodzynki, migdały, suszone ryby i kozi ser dla pożywienia.
Jakiż był mój wstyd kiedy do Betlejem dotarłem z pustymi rękami.
Odnalazłem dom, w którym żyli Józef z Maryją, oboje z Nazaretu
wraz z nowo narodzonym dzieciątkiem Jezus.
Miałem dla nich tylko garść daktyli, fig i rodzynek.
Perły wszystkie: niebieską, czarną i różową utraciłem.
Przyszedłem nie tylko spóźniony, ale i nic oprócz garści
daktyli, fig i rodzynek w darze nie przyniosłem.
Proszę zatem o łaskę, wierzcie mi umiłowani, że niosłem dla Was,
Józefa, Maryi i błogosławionego dzieciątka dary z dna morza,
trzy wielkie, drogocenne perły: niebieską, czarną i różową.
Ale już ich nie mam. Zaledwie kilka dni, od kiedy ruszyłem znad Zatoki,
pierwsze na mojej drodze miasto, spustoszyło straszliwe trzęsienie ziemi.
Tysiące zginęło pogrzebanych. Pozostali bez jedzenia i wody.
Niebieską perłą zapłaciłem za pożywienie i obdarowałem nim potrzebujących.
Szukałem zasypanych, a kiedy już nie było nadziei na znalezienie żywych, ruszyłem.
Na niekończącej się pustyni spotkałem, idąc dalej, karawanę handlarzy niewolników.
Prowadzili na targ w Damaszku męża, żonę i dwóch chłopców.
Byli gwałceni, bici, maltretowani - widziałem, że dalszej wędrówki nie wytrzymają.
Kupiłem ich za czarną perłę. Z nimi doszedłem pieszo do Tyberiady.
Baltazar, Kasper i Melchior już wówczas wracali i powiedzieli: podążaj do Betlejem.
Sądziłem, że wnet bez przeszkód dotrę już do celu z najcenniejszą perłą.
Jednak napotkałem żołdaków Heroda, którzy zhańbić chcieli córkę nieletnią
wieśniaka, co podatku na czas nie zapłacił. Łzy ojca, matki i dziecka sprawiły,
że najcenniejszą perłę różową żołnierze zabrali, chętnie przeze mnie, w tej sytuacji,
za niewinność i godność wieśniaczej córki oddaną.
Wybaczcie zatem, czcigodna Rodzino, a głównie Ty, nowo narodzone dziecię,
że przychodzę bez godnego Ciebie podarku. Dam Ci tylko tę resztę fig, rodzynek i daktyli...
Tylko tyle mogę Ci ofiarować...
Kiedy ja Dariusz, czwarty z przybyłych, odważyłem się spojrzeć na Dzieciątko,
dostrzegłem Jego zakłopotane oblicze i wyciągnięte w oczekiwaniu rączki,
w których, zgodnie z odwieczną przepowiednią znaleźć się miały trzy najcenniejsze perły:
niebieska, czarna i różowa, wszystkie z samego dna morza,
a znalazły się niedojedzone resztki: figi, rodzynki i daktyle oraz trochę koziego sera.
O minie Józefa i Maryi, w tej sytuacji nie będę już wspominał.
I chociaż figi błyszczały jak złoto, kozi ser pachniał jak kadzidło,
daktyle były suche jak mirra, a rodzynki wydawały się słodsze niż w cieście,
nie mogłem spodziewać się niczego dobrego.
Maryja warknęła: A za co teraz, pomyślność ludziom dobrej woli kupimy?
Zrobiło mi się głupio, dlatego szybko, zaśpiewałem:
הבה נגילה
הבה נגילה
הבה נגילה ונשמחה
הבה נרננה
הבה נרננה
הבה נרננה ונשמחה
!עורו, עורו אחים
עורו אחים בלב שמח
!עורו אחים, עורו אחים
בלב שמח
co znaczy:
radujmy się
radujmy się
radujmy się i cieszmy
śpiewajmy
śpiewajmy
śpiewajmy i cieszmy się
zbudźcie się, zbudźcie się, bracia!
zbudźcie się, bracia, z radością w sercach
zbudźcie się, bracia, zbudźcie się, bracia!
z radością w sercach
Myślałem, że zaśpiewany w uniesieniu midrasz
złagodzi srogość boskiej rodziny i kara za rozrzutność mnie ominie.
- Dobrze zrobiłeś, Dariuszu, że poratowałeś tamtych ludzi.
My mamy wszystko, co nam potrzeba.
Myślałem, że to usłyszę. Nie usłyszałem.
Dlatego w opowieści o narodzinach Pana. mnie – Dariusza,
czyniącego dobro, a nie niosącego drogocenne perły:
niebieską, czarną i różową z samego dna morza głębokiego,
już od wieki wieków nie ma i na wieki wieków nie będzie.
Wiesław Fałkowski styczeń 2014
opowieść o czwartym królu
Wzdłuż brzegu morza wzburzonego wieją wiatry.
Od wieków morze na plażę wyrzuca kamienie, muszle
i resztki myśli, ani przez bogów, ani przez ludzi nie wymyślone,
o sensie istnienia i braku sensu, o królach, którzy narodzić się powinni.
Ruszyć samotnie brzegiem spienionego morza nadszedł wreszcie czas.
Trzej perscy magowie, uczeni w astrologii: Baltazar, Kasper i Melchior
z miasta Sevah, dawno już poszli śladem gwiazdy zaciekawieni
wydarzeniem przepowiadanym, oczekiwanym, zwiastowanym,
co się na ziemiach króla Heroda wydarzyć powinno?
Ja, Dariusz, ufam im, i ruszam na spotkanie.
Już od wieku wieków na niebie znaków nie było.
Niezwykła gwiazda na zachodnim niebie, nie każdy ją widział.
Ja jednak, dając wiarę magom i ludzkim pragnieniom,
sam na skraj świata, tam gdzie błyska gwiazda oczekiwana,
powoływana wielokroć - na wezwanie idę.
Będąc roztropnym, ufając przeznaczeniu, zabrałem,
tak na wszelki wypadek, trzy ogromne perły z dna morskiego:
niebieską, czarną i różową w darze dla nowo narodzonego.
I jak rozsądek każe wziąłem też na drogę daktyle i figi,
rodzynki, migdały, suszone ryby i kozi ser dla pożywienia.
Jakiż był mój wstyd kiedy do Betlejem dotarłem z pustymi rękami.
Odnalazłem dom, w którym żyli Józef z Maryją, oboje z Nazaretu
wraz z nowo narodzonym dzieciątkiem Jezus.
Miałem dla nich tylko garść daktyli, fig i rodzynek.
Perły wszystkie: niebieską, czarną i różową utraciłem.
Przyszedłem nie tylko spóźniony, ale i nic oprócz garści
daktyli, fig i rodzynek w darze nie przyniosłem.
Proszę zatem o łaskę, wierzcie mi umiłowani, że niosłem dla Was,
Józefa, Maryi i błogosławionego dzieciątka dary z dna morza,
trzy wielkie, drogocenne perły: niebieską, czarną i różową.
Ale już ich nie mam. Zaledwie kilka dni, od kiedy ruszyłem znad Zatoki,
pierwsze na mojej drodze miasto, spustoszyło straszliwe trzęsienie ziemi.
Tysiące zginęło pogrzebanych. Pozostali bez jedzenia i wody.
Niebieską perłą zapłaciłem za pożywienie i obdarowałem nim potrzebujących.
Szukałem zasypanych, a kiedy już nie było nadziei na znalezienie żywych, ruszyłem.
Na niekończącej się pustyni spotkałem, idąc dalej, karawanę handlarzy niewolników.
Prowadzili na targ w Damaszku męża, żonę i dwóch chłopców.
Byli gwałceni, bici, maltretowani - widziałem, że dalszej wędrówki nie wytrzymają.
Kupiłem ich za czarną perłę. Z nimi doszedłem pieszo do Tyberiady.
Baltazar, Kasper i Melchior już wówczas wracali i powiedzieli: podążaj do Betlejem.
Sądziłem, że wnet bez przeszkód dotrę już do celu z najcenniejszą perłą.
Jednak napotkałem żołdaków Heroda, którzy zhańbić chcieli córkę nieletnią
wieśniaka, co podatku na czas nie zapłacił. Łzy ojca, matki i dziecka sprawiły,
że najcenniejszą perłę różową żołnierze zabrali, chętnie przeze mnie, w tej sytuacji,
za niewinność i godność wieśniaczej córki oddaną.
Wybaczcie zatem, czcigodna Rodzino, a głównie Ty, nowo narodzone dziecię,
że przychodzę bez godnego Ciebie podarku. Dam Ci tylko tę resztę fig, rodzynek i daktyli...
Tylko tyle mogę Ci ofiarować...
Kiedy ja Dariusz, czwarty z przybyłych, odważyłem się spojrzeć na Dzieciątko,
dostrzegłem Jego zakłopotane oblicze i wyciągnięte w oczekiwaniu rączki,
w których, zgodnie z odwieczną przepowiednią znaleźć się miały trzy najcenniejsze perły:
niebieska, czarna i różowa, wszystkie z samego dna morza,
a znalazły się niedojedzone resztki: figi, rodzynki i daktyle oraz trochę koziego sera.
O minie Józefa i Maryi, w tej sytuacji nie będę już wspominał.
I chociaż figi błyszczały jak złoto, kozi ser pachniał jak kadzidło,
daktyle były suche jak mirra, a rodzynki wydawały się słodsze niż w cieście,
nie mogłem spodziewać się niczego dobrego.
Maryja warknęła: A za co teraz, pomyślność ludziom dobrej woli kupimy?
Zrobiło mi się głupio, dlatego szybko, zaśpiewałem:
הבה נגילה
הבה נגילה
הבה נגילה ונשמחה
הבה נרננה
הבה נרננה
הבה נרננה ונשמחה
!עורו, עורו אחים
עורו אחים בלב שמח
!עורו אחים, עורו אחים
בלב שמח
co znaczy:
radujmy się
radujmy się
radujmy się i cieszmy
śpiewajmy
śpiewajmy
śpiewajmy i cieszmy się
zbudźcie się, zbudźcie się, bracia!
zbudźcie się, bracia, z radością w sercach
zbudźcie się, bracia, zbudźcie się, bracia!
z radością w sercach
Myślałem, że zaśpiewany w uniesieniu midrasz
złagodzi srogość boskiej rodziny i kara za rozrzutność mnie ominie.
- Dobrze zrobiłeś, Dariuszu, że poratowałeś tamtych ludzi.
My mamy wszystko, co nam potrzeba.
Myślałem, że to usłyszę. Nie usłyszałem.
Dlatego w opowieści o narodzinach Pana. mnie – Dariusza,
czyniącego dobro, a nie niosącego drogocenne perły:
niebieską, czarną i różową z samego dna morza głębokiego,
już od wieki wieków nie ma i na wieki wieków nie będzie.
Wiesław Fałkowski styczeń 2014
,,Ballada o trzech królach"
OdpowiedzUsuńKrzysztof Kamil Baczyński
Tajemnicę przesypując w sobie
jak w zamkniętej kadzi ziarno,
jechali trzej królowie
przez ziemię rudą i skwarną.
Wielbłąd kołysał jak maszt,
a piasek podobny do wody;
i myślał król: "Jestem młody,
a nie minął mnie wielki czas.
I zobaczę w purpurze rubinów
ogień, siły magiczny blask;
może stanę się mocniejszy od czynów
przez ten jeden, jedyny raz".
Tygrys prężył siłę jak wąż,
mięśnie w puchu grały jak harfa.
Na tygrysie jechał drugi mąż,
siwą grzywę w zamyśleniu szarpał.
"Teraz - myślał - po latach tylu,
gdy zobaczę, jak płomienie cudu drżą,
moje czary skarbów mi uchylą,
moje wróżby nabiegną krwią.
Ziemia pełna jak złoty orzech,
pęknie na niej skorupy głaz,
usta jaskiń diamentowych otworzy
przez ten jeden, jedyny raz."
Trzeci król na rybie
wielkiej jak wyspa jechał
przez stepy podobne szybie
błękitnej pod wiatru miechem.
Nucił: "Po latach stu
kwiat początku i końca ogień
w jedno koło związanych nut
gdy zobaczę, sam się stanę Bogiem.
W suche liście moich ciemnych ksiąg
spłynie mądrość odwiecznych gwiazd
i osiądzie w misie moich rąk
przez ten jeden, jedyny raz".
A w pałacach na lądach zielonych,
co jak sukno wzburzonej fali,
mieli króle trzej błękitne dzwony,
w których serca swe na co dzień chowali.
A tak śpiesznie biegli, że w pośpiechu
wzięli tylko myśli pełne grzechu.
Więc uklękli trzej królowie zadziwieni,
jak trzy słupy złocistego pyłu,
nie widząc, że się serca trzy po ziemi
wlokły z nimi jak psy smutne z tyłu.
I spojrzeli nagle wszyscy trzej,
gdzie dzieciątko jak kropla światła,
i ujrzeli, jak w pękniętych zwierciadłach,
w sobie - czarny, huczący lej.
I poczuli nagle serca trzy,
co jak pięści stężały od żalu.
Więc już w wielkim pokoju wracali,
kołysani przez zwierzęta jak przez sny.
Wielbłąd z wolna huśtał jak maszt,
tygrys cicho jak morze mruczał,
ryba smugą powietrza szła.
I płynęło, i szumiało w nich jak ruczaj.
Powracali, pośpieszali z wysokości
trzej królowie nauczeni miłości.
Ps. Tak dla kontrastu... Bardzo lubię ten wiersz.