falko |
na drugim końcu miasta
dotarłem do miasta dopiero nad ranem
trzeba było mi jechać koleją podmiejską
tak jak radziła rudowłosa dziewczyna
którą spytałem o drogę
do obiadu chodziłem po ulicach
tak jedna po drugiej
kolejno jedna po drugiej
jedna za drugą
milczące ulice
nie były dobrym schronieniem
dla uciekiniera z przedmieścia
szukającego kto wie czego
pewne było że prędzej czy później
trafię na mieszkańców
gromadnie przemieszczających się
równie bez celu jak ja
(żeby gdzieś iść
trzeba wiedzieć gdzie się już było
trzeba wiedzieć gdzie się jest
trzeba kurwa marzyć)
w obiad usiadłem na ławce
zamieszkiwanej tymczasowo
przez starą kobietę gołębie psa
posypały się okruchy chleba
gałęzie drzew żółknąc liśćmi
zwisając sięgnęły traw wody żwiru
a chmury pchane wiatrem czubków drzew
posypały się liście
spodziewana nadeszła jesień
od wielu dni wisząca mgłą
w drzewa w ludzi w szyby
deszcz uderzył gwałtownie
po zmroku w najciaśniejszych uliczkach
zacząłem spotykać ludzi
nie było na to rady
traciłem złudzenia
że tego wieczoru
przyjadą goście
i będzie zabawa
od samego rana
w parku pachnącym opadłymi liśćmi
trafiłem na igrzyska
zwycięscy do telewizji pokonani do piachu
taki współczesny wymiar sportu
ptaki obudziły się pierwsze
ze snu byle jakiego
zlatywały się w porannej mgle
gadając głośno między sobą
obudziłem się
nikt nie kocha mgły porannej
moja najmilsza moja jedyna
wilgotnej lepkiej gęstej od tęsknoty mgły
na śniadanie kawa z mlekiem
rogaliki marmolada biały ser
w telewizorze twarze
w radiu ludzkie głosy
chciałem odjechać na drugi koniec miasta
gdzie na plaży dziewczęta układały kobierzec z kwiatów
zabrakło mi paru groszy na bilet
zabrakło mi twojego oddechu żeby podnieść się z rynsztoka
dotarłem do miasta dopiero nad ranem
trzeba było mi jechać koleją podmiejską
tak jak radziła rudowłosa dziewczyna
którą spytałem o drogę
do obiadu chodziłem po ulicach
tak jedna po drugiej
kolejno jedna po drugiej
jedna za drugą
milczące ulice
nie były dobrym schronieniem
dla uciekiniera z przedmieścia
szukającego kto wie czego
pewne było że prędzej czy później
trafię na mieszkańców
gromadnie przemieszczających się
równie bez celu jak ja
(żeby gdzieś iść
trzeba wiedzieć gdzie się już było
trzeba wiedzieć gdzie się jest
trzeba kurwa marzyć)
w obiad usiadłem na ławce
zamieszkiwanej tymczasowo
przez starą kobietę gołębie psa
posypały się okruchy chleba
gałęzie drzew żółknąc liśćmi
zwisając sięgnęły traw wody żwiru
a chmury pchane wiatrem czubków drzew
posypały się liście
spodziewana nadeszła jesień
od wielu dni wisząca mgłą
w drzewa w ludzi w szyby
deszcz uderzył gwałtownie
po zmroku w najciaśniejszych uliczkach
zacząłem spotykać ludzi
nie było na to rady
traciłem złudzenia
że tego wieczoru
przyjadą goście
i będzie zabawa
od samego rana
w parku pachnącym opadłymi liśćmi
trafiłem na igrzyska
zwycięscy do telewizji pokonani do piachu
taki współczesny wymiar sportu
ptaki obudziły się pierwsze
ze snu byle jakiego
zlatywały się w porannej mgle
gadając głośno między sobą
obudziłem się
nikt nie kocha mgły porannej
moja najmilsza moja jedyna
wilgotnej lepkiej gęstej od tęsknoty mgły
na śniadanie kawa z mlekiem
rogaliki marmolada biały ser
w telewizorze twarze
w radiu ludzkie głosy
chciałem odjechać na drugi koniec miasta
gdzie na plaży dziewczęta układały kobierzec z kwiatów
zabrakło mi paru groszy na bilet
zabrakło mi twojego oddechu żeby podnieść się z rynsztoka
Wiesław falko Fałkowski, listopad 2013
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz