Czwarty
opowieść o czwartym królu
Wzdłuż brzegu morza wzburzonego wieją wiatry.
Od wieków morze na plażę wyrzuca kamienie, muszle
i resztki myśli, ani przez bogów, ani przez ludzi nie wymyślone,
o sensie istnienia i braku sensu, o królach, którzy narodzić się powinni.
Ruszyć samotnie brzegiem spienionego morza nadszedł wreszcie czas.
Trzej perscy magowie, uczeni w astrologii: Baltazar, Kasper i Melchior
z miasta Sevah, dawno już poszli śladem gwiazdy zaciekawieni
wydarzeniem przepowiadanym, oczekiwanym, zwiastowanym,
co się na ziemiach króla Heroda wydarzyć powinno?
Ja, Dariusz, ufam im, i ruszam na spotkanie.
Już od wieku wieków na niebie znaków nie było.
Niezwykła gwiazda na zachodnim niebie, nie każdy ją widział.
Ja jednak, dając wiarę magom i ludzkim pragnieniom,
sam na skraj świata, tam gdzie błyska gwiazda oczekiwana,
powoływana wielokroć - na wezwanie idę.
Będąc roztropnym, ufając przeznaczeniu, zabrałem,
tak na wszelki wypadek, trzy ogromne perły z dna morskiego:
niebieską, czarną i różową w darze dla nowo narodzonego.
I jak rozsądek każe wziąłem też na drogę daktyle i figi,
rodzynki, migdały, suszone ryby i kozi ser dla pożywienia.
Jakiż był mój wstyd kiedy do Betlejem dotarłem z pustymi rękami.
Odnalazłem dom, w którym żyli Józef z Maryją, oboje z Nazaretu
wraz z nowo narodzonym dzieciątkiem Jezus.
Miałem dla nich tylko garść daktyli, fig i rodzynek.
Perły wszystkie: niebieską, czarną i różową utraciłem.
Przyszedłem nie tylko spóźniony, ale i nic oprócz garści
daktyli, fig i rodzynek w darze nie przyniosłem.
Proszę zatem o łaskę, wierzcie mi umiłowani, że niosłem dla Was,
Józefa, Maryi i błogosławionego dzieciątka dary z dna morza,
trzy wielkie, drogocenne perły: niebieską, czarną i różową.
Ale już ich nie mam. Zaledwie kilka dni, od kiedy ruszyłem znad Zatoki,
pierwsze na mojej drodze miasto, spustoszyło straszliwe trzęsienie ziemi.
Tysiące zginęło pogrzebanych. Pozostali bez jedzenia i wody.
Niebieską perłą zapłaciłem za pożywienie i obdarowałem nim potrzebujących.
Szukałem zasypanych, a kiedy już nie było nadziei na znalezienie żywych, ruszyłem.
Na niekończącej się pustyni spotkałem, idąc dalej, karawanę handlarzy niewolników.
Prowadzili na targ w Damaszku męża, żonę i dwóch chłopców.
Byli gwałceni, bici, maltretowani - widziałem, że dalszej wędrówki nie wytrzymają.
Kupiłem ich za czarną perłę. Z nimi doszedłem pieszo do Tyberiady.
Baltazar, Kasper i Melchior już wówczas wracali i powiedzieli: podążaj do Betlejem.
Sądziłem, że wnet bez przeszkód dotrę już do celu z najcenniejszą perłą.
Jednak napotkałem żołdaków Heroda, którzy zhańbić chcieli córkę nieletnią
wieśniaka, co podatku na czas nie zapłacił. Łzy ojca, matki i dziecka sprawiły,
że najcenniejszą perłę różową żołnierze zabrali, chętnie przeze mnie, w tej sytuacji,
za niewinność i godność wieśniaczej córki oddaną.
Wybaczcie zatem, czcigodna Rodzino, a głównie Ty, nowo narodzone dziecię,
że przychodzę bez godnego Ciebie podarku. Dam Ci tylko tę resztę fig, rodzynek i daktyli...
Tylko tyle mogę Ci ofiarować...
Kiedy ja Dariusz, czwarty z przybyłych, odważyłem się spojrzeć na Dzieciątko,
dostrzegłem Jego zakłopotane oblicze i wyciągnięte w oczekiwaniu rączki,
w których, zgodnie z odwieczną przepowiednią znaleźć się miały trzy najcenniejsze perły:
niebieska, czarna i różowa, wszystkie z samego dna morza,
a znalazły się niedojedzone resztki: figi, rodzynki i daktyle oraz trochę koziego sera.
O minie Józefa i Maryi, w tej sytuacji nie będę już wspominał.
I chociaż figi błyszczały jak złoto, kozi ser pachniał jak kadzidło,
daktyle były suche jak mirra, a rodzynki wydawały się słodsze niż w cieście,
nie mogłem spodziewać się niczego dobrego.
Maryja warknęła: A za co teraz, pomyślność ludziom dobrej woli kupimy?
Zrobiło mi się głupio, dlatego szybko, zaśpiewałem:
הבה נגילה
הבה נגילה
הבה נגילה ונשמחה
הבה נרננה
הבה נרננה
הבה נרננה ונשמחה
!עורו, עורו אחים
עורו אחים בלב שמח
!עורו אחים, עורו אחים
בלב שמח
co znaczy:
radujmy się
radujmy się
radujmy się i cieszmy
śpiewajmy
śpiewajmy
śpiewajmy i cieszmy się
zbudźcie się, zbudźcie się, bracia!
zbudźcie się, bracia, z radością w sercach
zbudźcie się, bracia, zbudźcie się, bracia!
z radością w sercach
Myślałem, że zaśpiewany w uniesieniu midrasz
złagodzi srogość boskiej rodziny i kara za rozrzutność mnie ominie.
- Dobrze zrobiłeś, Dariuszu, że poratowałeś tamtych ludzi.
My mamy wszystko, co nam potrzeba.
Myślałem, że to usłyszę. Nie usłyszałem.
Dlatego w opowieści o narodzinach Pana. mnie – Dariusza,
czyniącego dobro, a nie niosącego drogocenne perły:
niebieską, czarną i różową z samego dna morza głębokiego,
już od wieki wieków nie ma i na wieki wieków nie będzie.
Wiesław Fałkowski styczeń 2014