Wiosna w mieście I.
z cyklu: Solanki, czyli falkografioły ze szczyptą soli...
W moim miasteczku na soli
Wiosna jak zawsze przyszła razem ze Świętami.
Mieszkańcy uczcili to zależnie od wyznania,
pozycji społecznej lub stanu umysłu
utopieniem Marzanny,
powieszeniem śledzia,
spaleniem kukły Żyda
lub poświęceniem jedzenia wodą.
Przygotowali na dwa dni nieprzebrane ilości żarcia
z zakupionych produktów,
(jak zapewniają producenci - spożywczych),
w ciągu tak zwanego Wielkiego Tygodnia,
który od dawna służy głównie dokonywaniu
niczym nieskrępowanych Wielkich Zakupów
w wielkich, niczym nieograniczonych
sklepach wielkopowierzchniowych.
Ludzie, mimo całej staranności i gorliwości
oraz namowom cioci, matki i teściowej
nie byli w stanie zjeść
kiełbas, szynek, sałatek,
ciast, mięs, bigosów, zup
i mazurków niezliczonych
starannie dekorowanych.
Do dna wypili jedynie wódkę.
Następni w kolejce do konsumpcji
tych świątecznych przysmaków
w swoistej piramidzie
świątecznego żywienia
były zwierzęta domowe
-psy, koty, chomiki, papugi.
Ale i one nie dały rady.
Potem na śmietniku
dzikie koty, ptactwo i gryzonie.
Na końcu resztki
usiłowały pochłonąć
bakterie gnilne,
grzyby i owady.
Nadeszła wiosna w moim miasteczku na soli.
Zrobiło się ciepło, nie wiadomo dokładnie
czy to za sprawą sympatycznej
pogodynki z telewizora
czy może jakiegoś frontu atmosferycznego
kolorowe kwiaty rozkwitając pachną,
ptaki budują gniazda i śpiewają,
(z wyłączeniem gawronów, kruków i wron,
które przeraźliwie kraczą),
a śmieci na śmietnikach
-resztki ludzkich pokarmów,
rozkładają się i śmierdzą.
W miasteczku służby miejskie
dbają niespiesznie i pieczołowicie
aby żywność się nie marnowała.
Wiesław falko Fałkowski
wiosna 2016
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz