piątek, 21 października 2016

Inny punkt widzenia

falko

Inny punkt widzenia
……………………………………..
Debiut
Josif Brodski

Gdy już po wszystkich była egzaminach,
wspomniała mu, że mógłby wpaść wieczorem.
Była sobota i ciasno tkwił korek
w szyjce butelki czerwonego wina.
Deszcz padał, kiedy wstał niedzielny ranek
i gość na palcach przez skrzypiący parkiet
przepłynąwszy, cicho ściągnął marynarkę
z gwoździa wbitego chybotliwie w ścianę.

Wzięła ze stołu szklankę i przełknęła
resztkę herbaty wystygłą i burą.
Mieszkanie spało, świtała niedziela,
leżała w wannie czując całą skórą
dno obłuszczone. Wcześnie jeszcze było,
pachnąca mydłem pustka nieodparta
pełzła w nią poprzez jeszcze jeden wyłom,
co się otwierał na poznanie świata.

Palce, którymi przymykał drzwi sieni
były - aż wzdrygnął się - czymś zabrudzone.
Kiedy dłoń chował w kieszeń, parę monet -
reszta za wino - brzęknęła w kieszeni.
Aleja pusta była, chodnik przemókł
od wody z rynien dzwoniących o ścianę.
Przypomniał sobie gwóźdź i tynk spękany
i z opuchniętych warg, nie wiedzieć czemu,
wyrwał się brzydki wyraz. Patrząc w pusty
świt poczerwieniał postępkiem głupawym
własnych ust. Tak się sam zdziwił, że wrósłby
w grunt, gdyby właśnie tramwaj się nie zjawił.

Później w pokoju swym składał wzdłuż kantów
spodnie, nie patrząc na trącący potem klucz
pasujący do tak wielu zamków,
a tak wstrząśnięty swym pierwszym obrotem.

……………………………………………………..

Debiutantka
Wiesław falko Fałkowski

Byłam już po wszystkich egzaminach.
Bzy upojnie pachniały za oknem,
a on miał czystą, białą koszulę
i w kant wyprasowane, granatowe spodnie.
Sobota była, więc go poprosiłam,
by wpadł do mnie o wpół do ósmej.
Przyniósł czerwone wino,
pąsową różę i czarną, gruzińską herbatę.

Ptaki śpiewały w deszczowy poranek,
gdy cicho zbierał się mój kochanek
by odejść. Zaskrzypiał parkiet,
gwóźdź chybotliwy wypadł ze ściany,
gdy zdjął z niego marynarkę w kratę.

Wypiłam łyk zimnej herbaty,
na dnie butelki była resztka wina.
Weszłam do wanny -
zmyłam z ciała dziwny zapach,
a woda w wannie się zaróżowiła.
Może ze wstydu, że tak otwarcie
mu się oddałam.

Potem, aż do popołudnia,
leżałam naga na białej pościeli.
Delikatnie piekły mnie nabrzmiałe wargi,
rozpamiętywałam pocałunki.
Znalazłam klucz do mojej szuflady.

Wieczorem, dopiłam z butelki resztkę wina;
pomyślałam, że jestem już po wszystkich egzaminach.

Za oknami padał deszcz i pachniały bzy upojnie.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Kiedy poeta nienawidzi siebie za radość z widoku martwych wrogów

  Kiedy poeta nienawidzi siebie za radość z widoku martwych wrogów ty wiesz jak ja siebie teraz nienawidzę za tę radość na widok zabijania  ...